Pierwotne plany zakładały, że zaczniemy w wiosce o tej samej nazwie co rzeka : ) Plany sobie życie sobie - znaczy można by tam faktycznie zacząć spływ, ale to by oznaczało, że przez kolejnych kilkanaście kilometrów będziemy oglądać jedynie trzciny na brzegach kanału jakim Obra tu płynie. Czyli zmieniamy plany.

Piątek

Obrę mieliśmy okazję "nadgryźć" dwa lata wcześniej na odcinku między Zbąszynkiem a Miedzyrzeczem. We wspomnieniach została całkiem przede wszstkim dość czysta woda i rewelacyjnie przemykające obok nas ławice okoni i płoci na odcinku między Rańskiem a Międzyrzeczem. Po tamtym wypadzie zostało więc postanowienie, by spłynąć ją kiedyś na dużo dłuższym odcinku.

To kiedyś wypadło w lipcu tego roku a my ostatecznie zaczynamy naszą przygodę z Obrą od mostu w Jaromierzu - to i tak kilka kilometrów wcześniej niż spływy zaczynające się przewodnikowo.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Można by i jeszcze wcześniej niż we wspomnianej wiosce Obra, ale nie jesteśmy zwolennikami pływania kanałami i to chyba jest jakiś kompromis. Po deszczowym Wołowskim poranku nie ma tu śladu, niebo jest błękitne a słonce mile przypieka i wykorzystujemy to na niespieszne przygotowanie śniadania. Po nim pozostaje już tylko odstawić samochód do wioski i wrzucić rzeczy do kanu.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Początek to oczywiście kontynuacja kanału na jaki natknęliśmy się juz wcześniej a Obra jest tu prosta jakby ją prowadzono od linijki. Na wysokości Kopanicy zliczamy pierwszą przenoskę wymuszoną przez opuszczone zastawki na jazie. Trzeba tylko nieco uważać przy dobijaniu do brzegu (a później odbijaniu), bo ten jest betonowy i łatwo o głębokie rysy. Za zastawką rzeka zaczyna w końcu meandrować co mile urozmaica dość spokojne do tej pory wiosłowanie. Tuż za mostem drogowym na prawym brzegu mijamy przystań - to przewodnikowe miejsce startu na tej rzece.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Za wioską po przepłynięciu kolejnej - podniesionej już - zastawki Myszka odkłada wiosło i układa się na dnie. Po  chwili wiem już, że zalicza małą regenerująca drzemkę : ) Gdyby nie to, że przed nami jeszcze szmat drogi to korzystając z pogody jaką tu mamy chętnie bym do niej dołączył. Tylko kto wtedy będzie wiosłować? : )

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Nurt niesie spokojnie a widoki ograniczone przez wciąż zarośnięte brzegi nagradza nami wszelkiego rodzaju ptactwo wodne co chwila podrywające się do lotu.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Jezioro Kopanickie jest tak zarośnięte, że płynąc bez mapy można go w ogóle nie zauważyć. Tam po raz pierwszy dopada nas przelotny deszcz, a że nie ma gdzie przybić do brzegu (trzciny), to przeczekujemy go w tych trzcinach pod parapluchem.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Na sąsiadującym z nim jeziorze Chobienieckim po raz kolejny łapie nas przelotny deszcz, tym razem można przybić do brzegu i schować się pod drzewami a sama przerwa staje się pretekstem by przegryźć małe co nieco. Poza tym, że woda traci tu dużo ze swej czystości to jak na razie płynie się całkiem fajnie - jeżeli po jeziorach można fajnie pływać ; ) Jest bardzo zielono a w powietrze niezmiennie co chwilę wzbija się jakieś ptaszysko - najczęściej czapla siwa. Niestety to, że płynie się dobrze nie przekłada się na szybkość - dziś mamy raczej słabe tempo. No nic na siłę, wyjazd w końcu jest z założenia rekreacyjny : ) Przed mostem drogowym na trasie Chobienica - Babimost po raz trzeci dopada nas zlewa a my tym razem chronimy się przed nią pod rozłożystym grabem. Kolejne kilometry jakoś nie prowokują do tego by wyciągać aparat.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Natomiast jezioro Blędno będziemy wspominać raczej długo i niekoniecznie mile. A to za sprawą 2,5km odcinka "wmordęwinda", który to tradycyjnie w takich przypadkach pokonaliśmy w kilku Mysich skokach. Ogólne odczucie mamy takie, że wiało mocniej niż w zeszłym roku na Gardnie, co jest dla mnie o tyle dziwne, że tamte fale przy (subiektywnie) mniejszym wietrze były jakby zdecydowanie większe. Opuszczenie jeziora w takich warunkach było naprawdę dużą ulgą. Na krótko, bo po 2oo-3oo metrach dopływamy do kolejnej przenoski. Ta jest dość komfortowa przez co bardzo szybko o niej zapominamy : )

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

 Od mostu drogowego w Zbąszynie towarzyszy nam zapach lub może bardziej fetor rozkładającej się ryby. W samym mieście korzystamy z okazji by zrobić małe uzupełniające zakupy, których z powodu wczesnej pory nie udało się zrobić rano w trasie. Poprzednio zaczęliśmy spływ na obrzeżach właśnie tego miasta a dziś mamy problem z rozpoznaniem miejsca tamtego startu. Brzegi rzeki są zarośnięte trzcinami i nie ma już śladu po hektarach kaczych odchodów przez które się wtedy przedzieraliśmy z rzeczami noszonymi do kanu. Ani zakupy ani kończący się dzień nie są w stanie zdopingować nas do intensywniejszego operowania wiosłami - nasze tempo nadal jest fatalne - na tę chwilę jest to jakieś 19km od startu. Biorąc pod uwagę to jak nam wiosłowanie idzie "normalnie" to prawdziwa porażka. Wiem - krótka noc, kilka godzin za kierownicą, przeczekiwane deszcze, jezioro przepłynięte pod wiatr niby usprawiedliwiają, ale mimo wszystko … no marnie jest : ) Problem jest tak naprawdę innego typu - to wolne wiosłowanie oznacza, że nasze dzisiejsze spanie nie ma szansy wypaść za autostradą co jest o tyle istotne, że przed nią z tego co mamy w pamięci jest dość słabo z miejscem na biwak. Humor ratuje jedynie wspomnienie sprzed dwóch lat, gdyż za ową autostradą Obra zdecydowanie zaczynała "nieść" - przynajmniej do Międzyrzecza. W kontekście naszego dzisiejszego tempa zaskakująco szybko docieramy do przystani w Strzyżewie. Docieramy to za dużo powiedziane, raczej ją mijamy dziękując z wody za nadchodzące z brzegu zaproszenie na wcale nie małą kajakową imprezkę : )

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Między Strzyżewem a Jeziorem Lutol w zasadzie nie ma mowy o tym by dobić gdzieś do stałego lądu - brzegi po obu stronach porasta szeroki pas trzcin uniemożliwiający wyjście a na przecinki w nim trafiamy sporadycznie w niezbyt ciekawych z punktu widzenia biwaku miejscach. Dobrze po dziewiątej wpływamy na jezioro, jednak pod kątem znalezienia w miarę równiej powierzchni nasza sytuacja nie zmienia się za bardzo. Trzciny jak były tak są więc płyniemy dalej.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Praktycznie równo z zachodzącym słońcem w końcu wypatrujemy na brzegu miejsce które "rokuje", ale nawet nie dane jest nam do niego dopłynąć gdyż w tej samej chwili gdy zbliżamy się do niego z lasu wyłania się kilku wędkarzy, a to raczej nie będzie gwarancją spokojnej nocy. Kilka minut później decydujemy się na przybicie do jednej z mijanych wysepek licząc się z tym, że szczęście może nam nie dopisać. Jak na złość (bo czasu brak na fotografowanie) po drodze do niej trafia się rewelacyjne - czyli prowokujące do otwarcia walizki z aparatem - światło : ) Wysepkę okrążamy lekkim łukiem i … jest dobrze - równego terenu jest akurat tyle by rozbić jeden namiot : ) Myszka łapie się za rozkładanie naszej pałatki a ja za … aparat.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Kanu na wodzie po zachodzie słońca wygląda dość ciekawie, więc korzystam z okazji by chwilę eksperymentować z różnymi wariantami kadru i ekspozycji po czym biorę się za rozpalenie małego ogniska. Te rozpalam jak nigdy wcześniej - prawie na krawędzi dość gładkiej już o tej porze dnia wody w jeziorze. Teoretycznie gwarantuje to, że pierwszy dzień wietrznej pogody usunie jedyną pozostałość po naszej tu bytności. Po małym gotowaniu nie potrafimy sobie odmówić skorzystania z okazji, że płonie ognisko i upieczenia kiełbasek. Pozostaje tylko żal, że nie przypłynęliśmy tu z godzinę wcześniej - jest co prawda ciasno, ale za to nasze miejsce jest bardzo klimatyczne. W sumie jedyną wadą tej miejscówki jest wyłącznie odgłos samochodów z nie tak odległej autostrady - no trudno nie można mieć wszystkiego : ) Dobrze po 22.oo zalegamy w śpiworach a sen przychodzi tak szybko jakby tylko czekał na to gdzieś za namiotem.

Sobota

Dziś poranna krzątanina przebiega wyjątkowo leniwie, w zasadzie celebrujemy co się tylko da - skutek jest taki, że wiosła w łapkach mamy dopiero po 1o.oo. Pojęcia nie mam czy to przez poranne niedoruszanie się czy też po prostu przez moje zwykłe gamoństwo, ale ponownie jak dwa lata temu udaje się nam wpłynąć w niewłaściwą zatokę. Konsekwencje nie są na szczęście jakoś tragiczne - po prostu trzeba przewiosłować kolejnych kilkaset metrów by wpłynąć już tam gdzie trzeba. Za przesmykiem jezioro jeszcze na chwilę się poszerza by ostatecznie skończyć się tuż przed autostradą. Z pływania sprzed dwóch lat pamiętam, że za mostem było kilka zwałek - takich slalomowych, dziś jednak nie ma po nich śladu.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Odcinek do Jeziora Młyńskiego jest o tyle fajny, że Obra zaczyna lekko nieść. Na jeziorze znów dostajemy nieco w kość, bo trafiamy na kolejnego "wmordęwinda" i po prostu staramy się przemknąć do kolejnej osłoniętej przestrzeni. Trzciel mijamy tak szybko jak się tylko da, by zatrzymać się na chwilę przy stanicy wodnej i bardzo charakterystycznej tablicy informacyjnej.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Przed wpłynięciem na jezioro Wielkie robimy sobie krótki popas tak by będąc nieco zregenerowanymi przepłynąć je jak najsprawniej.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Z tym regenerowaniem to nie do końca się udaje - trafiamy na kolejny wygwizdów, który zmusza nas do zrobienia trzech przystanków w najbliższych - przy wyznaczonej bojami trasie - trzcinach. Ponowne wpłynięcie na rzekę przynosi pewne spostrzeżenie - woda się oczyściła.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Tak jakby wodna roślinność tego jeziora była czymś w rodzaju filtru wody dla Obry. Na 78km w miejscu w którym droga odbija od rzeki trafiamy na kolejną dużą ekipę kajakarzy.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Zwałki się trafiają, ale większość z nich ponowie jest slalomowa - tylko jedna zmusza nas do rozwiązań siłowych.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Rzeka na odcinku do leśniczówki w Rańsku ponownie niesie nieśpiesznie, a nam brakuje przy tym głośnego rechotu żab (ropuch? takie małe zielone w każdym razie ; ) ) z jakim mieliśmy do czynienia poprzednim razem. Widok leśniczówki przywołuje miłe wspomnienia, ale tym razem nie dobijamy do brzegu - krótki popas planujemy zrobić sobie nieco dalej. Swoją drogą to w miejscu gdzie wyciąga się sprzęt na brzeg widać już ewidentnie, że wody jest przynajmniej z 4ocm więcej niż wtedy gdy tu nocowaliśmy. Na przerwę pod rozłożystym dębem na lewym brzegu schodzi nam prawie godzina, niby godzina z dnia "do tyłu" ale ma to jednak tę zaletę, że teraz po posiłku możemy płynąć prawie do zmroku i nie słuchać przy tym burczenia w żołądku. Odbijając od brzegu jeszcze nie wiemy, że dziś z tej możliwości długiego płynięcia skorzystamy. Ale nie będę uprzedzał faktów : ) Nieco za Polickiem trafia się ciekawa sytuacja - jest zwałka, taka slalomowa. Przepływamy ją i po chwili przy lewym brzegu widzimy kajak a obok niego płynąca załogę. Kobitka w kamizelce i men, który z nią płynie bez kamizelki (czemu nie jestem zdziwiony postawą typową dla samców "alfa"? :D ). Pomocy z kajakiem nie potrzebowali, ale w łapaniu rzeczy (konkretnie zgrzewki piwa) to i owszem i tym zajmuje się Myszka. Najciekawsze było w sumie to, że główny "peleton" dogoniliśmy po dobrych kilkunastu minutach informując przy okazji o tym co się stało. Oczywiście jest pełne zaskoczenie a swoją drogą ciekawy przykład na dynamikę grupy w rodzimym wydaniu.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Za Żółwinem wypadało by już zacząć się rozglądać za miejscem do spania, ale w temacie spania wiemy, że do samego Międzyrzecza raczej nie znajdziemy nic ciekawego. Płynąc oczywiście rozglądamy się profilaktycznie na boki, ale przez ostatnie dwa sezony ewidentnie nic się w tej materii nie zmieniło. Za miastem warunki teoretycznie poprawiają się, ale do mostu na obwodnicy drogowej nadal niczego nie dostrzegamy : ( Z mapy wynika, że jakieś pole namiotowe jest za Św. Wojciechem, jednak gdy do niego dopływamy to okazuje się, że raz: jest już dość tłoczno, dwa - impreza z muzyką idzie na całego. Zaczynamy już czuć w ramionach ten dzień, ale nie ma wyjścia - trzeba dalej machać wiosłem. Pierwsze sensowne miejsce pojawia się na prawym brzegu za mostem, którego nie mamy na mapie. Jest nieźle, ale bez rewelacji i mimo kończącego się dnia decydujemy się na dalsze poszukiwania z opcją by tu wrócić jeżeli przez kilkaset metrów nic się nie znajdzie. Na nasze szczęście znajduje się - na lewym brzegu, miejsce jest dość równe i przede wszystkim oddalone od cywilizacji przez co zapewniające spokój. Światła zostało może na 2o minut - szybko bierzemy się za rozkładanie namiotu oraz wypakowywanie rzeczy. Barometr zachowuje się stabilnie, więc decydujemy się na noc bez paraplucha. Coś symbolicznie wrzucamy na ząb i zalegamy w śpiworach. Jeszcze tylko rzut oka na mapę by przeliczyć kilometry - wychodzi, że dziś mamy "na liczniku" jakieś 46km. Fakt, że dzionek był wyjątkowo długi - jakieś 11h z wiosłem - ale i tak nieźle : )

Niedziela

Planowana na 7.oo pobudka nie do końca się udaje - w nocy Myszka nagle zaczyna mnie szturchać. Patrzę na zegarek - jest 2:5o, hmmm ... Pytam o co chodzi? Mam słuchać. No to słucham. Po chwili słyszę. Coś chrząka i to na dodatek dość blisko namiotu. Hmm … ALT+F7 czyli przeszukiwanie pamięci w temacie "dziki nocą atakują turystów w namiocie". Wynik: negatywny. Informuję o tym Myszkę. Pozostaje czekać i nasłuchiwać. Po kilku minutach chrząkanie zaczyna się oddalać. Uffffffffffffff. Po nocnej przygodzie moje przebudzenie dziś rano przypomina raczej dochodzenie do siebie po reanimacji niż radosne witanie nowego dnia.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Sama noc mimo, że bezdeszczowa okazała się jednak dość wilgotna. W efekcie mimo przeciągania porannej krzątaniny ile tylko można namiot i tak zwijamy lekko mokry. Tak w ogóle to nasz dzisiejszy nocleg wypadł jakieś 5oo-7oo metrów za starym wiaduktem kolejowym między Międzyrzeczem a Gorzycą a zmierzam do tego, że dzisiejszy start jest gdzieś na 45,5km. To tak dla odniesienia. Jakoś pod koniec śniadania przepływa obok nas duża grupa przyglądających się nam z zaciekawieniem kajakarzy. Nasze miejsce chyba nie należy do typowych miejscówek noclegowych : ) Co można powiedzieć o odcinku do Gorzycy? To, że Obra niesie sympatycznie. Po drodze - jak to już tradycyjnie rano w kanu - rozglądamy się za kolejnymi miejscówkami noclegowymi by ocenić, czy nasza ostatnia mogła by być wygodniejsza. Tym razem przez kolejne 5 kilometrów co prawda widzimy dwa miejsca z tzw. potencjałem, ale pierwsze dopiero po 2,5km czyli bez szans na dotarcie jeszcze za dnia. Wychodzi więc, że ta nasza wczorajsza/dzisiejsza to przysłowiowy "rzut na taśmę" : ) Grupę kajakarzy doganiamy dość szybko - walczą ze zwałkami. Tutaj kanu pokazuje swoją przewagę w postaci napędzania go krótkim - a przez to poręczniejszym w takich gałęziastych warunkach - wiosłem.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

W pewnym momencie rzeka zaczyna silnie meandrować i przy okazji podcinać wysokie piaszczyste brzegi co wygląda nawet dość ciekawie.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Pierwszą zwałkę zmuszającą do opuszczenia kanu mamy już blisko jeziora Bledzewskiego - obywa się jednak bez wyciągania wszystkich rzeczy - wystarcza, że dwie beczki lądują na brzegu by możliwe było stosunkowo łatwe przeciągnięcie kanu po błotku.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Do jeziora woda wciąż niesie sympatycznie a zwałki są akceptowalne czyli możliwe do ominięcia slalomem : ) Przed samym wpłynięciem na zalew wypada kolejna przenoska, którą poprzedza tabliczka o następujące treści: "Przed wojną most Willhelma, po wojnie Bieruta, teraz przepust rurowy pomysłu jakiegoś fiuta". Tabliczka ta trafnie opisuje to z czym w tym miejscu ma do czynienia wodniak.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Sama przenoska to dosłownie 1om przez drogę szutrową na grobli po czym wpływamy już na zalew. Ten meandruje sakramencko i w pierwszej części ma brzegi bardzo zarośnięte trzcinami - nie ma mowy o wyjściu na brzeg. Po jakimś czasie sytuacja jednak się zmienia i raz za razem pojawiają się fajne miejscówki noclegowe.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Do pływania pod wiatr na tym wyjeździe już zdążyliśmy się przyzwyczaić i kolejny "wmordęwind" nie zaskakuje - po prostu pokonujemy ten odcinek w dwóch rzutach. Przy samej elektrowni wypada kolejna - tym razem 1oo-metrowa i komfortowa - przenoska. No może poza samym wyjściem z wody - tutaj wyjątkowo denerwujące jest samoczynnie otwierające się i nie dające się ustabilizować skrzydło metalowej bramy przez co do zarzucenia kanu na ramiona potrzebuję pomocy Myszki przytrzymującej tę bramę. Do Bledzewa na rzece nie dzieje się nic ciekawego, natomiast za tą wioską sytuacja zmienia się diametralnie. 

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Po pierwsze pojawiają się urozmaicające widoki kanały, po drugie Obra zaczyna wspaniale meandrować i to w wielkich zaroślach. Może nie jest to polski odpowiednik Amazonii, ale klimaty są zdecydowanie "dżunglaste". Jedyne co psuje nam nastroje to coraz bardziej zaciągające się niebo. Płynąc w pewnym momencie trafiamy na miejsce w sumie śmieszne, bo do wyboru mamy trzy kierunki (jeden z nich to raczej kanał) w których możemy płynąć plus jeden z którego tu dopłynęliśmy - prawdziwe skrzyżowanie tyle, że na wodzie. Rzut oka na dno i wybieramy prawa odnogę.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Trafiają się kolejne dwie zwałki wykorzystywane przez wędkarzy w roli kładek i uzbrojone przez nich w poręcze z aluminiowej linki. Na szczęście w obu przypadkach ponownie wystarcza częściowe opróżnienie kanu i przeciągnięcie go wtedy po pniu. W Starym Dworku mają nowy most drogowy a dzisiejszej nocy na pobliskiej łące mają też dwoje nowych mieszkańców. Miejscówka jest całkiem sympatyczna - w narożniku kolejnego kanału i samej Obry. Było ognisko, były kiełbaski, było siedzenie tylko przy palącym się ogniu, była też wycieczka na pobliski most zwodzony kołowo (uchylny) wybudowany na potrzeby MRU. Do ujścia zostało na jutro 14 km + 1,5 km do Skwierzyny.

Poniedziałek

Dosłownie minutę po tym jak się wczoraj schowałem do namiotu zwaliło się na nas to zaciągnięte przez cały dzień niebo. Zlewa była konkretna i przed północą się nie skończyła.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Na nasz szczęście poranek ponownie jest słoneczny i dzięki temu na słońcu dość szybko pozbywamy się wilgoci z namiotu i z paraplucha. Pierwsze metry na rzece to powtórka klimatów z poprzedniego dnia, czyli porośnięte trzcinami brzegi.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Poniżej mijanego kilka kilometrów dalej po lewej pola biwakowego Obra zmienia nieco charakter na bardziej leśny.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Za bystrzem przy moście drogowym robię krótki postój wychodząc na brzeg na zdjęcia i przy tej okazji dostrzegam tablicę informacyjną. Wychodzi, że jesteśmy bardzo blisko kolejnego zespołu umocnień MRU - Grupy Warownej "Ludenorff". Zwiedzania jednak nie będzie - zostawiamy to sobie na jakąś dedykowaną tym bunkrom wyprawę rowerami. Na brzegach zaczynają dominować łozy a na ucho już wiadomo, że dopływamy do Skwierzyny. Ten odcinek w zasadzie płyniemy już tylko dlatego, że trzeba go pokonać przed wpłynięciem do Warty.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Wśród łóz mijamy budowany właśnie wiadukt na omijającej Skwierzynę drodze ekspresowej z Zielonej Góry do Szczecina. Zwałki nie odpuszczają do samego końca - pierwszą mamy za ostatnim mostem w Skwierzynie a drugą już na terenie rozlewisk kilkaset metrów przed Wartą. W obu przypadkach trzeba częściowo opróżnić kanu by dało się ono przeciągnąć po brzegu lub pniu.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Rozlewiska są krótkie i niespecjalnie trudne orientacyjnie - szybko dopływamy do ujścia i przed wpłynięciem na Wartę debatujemy chwilę o tym czy by tej Warty kiedyś nie spłynąć? Wynik tej debaty nie jest dla Warty korzystny : ) Teraz czeka nas jeszcze jakieś 15oo metrów wiosłowania pod całkiem silny prąd. Szału z prędkością nie ma, ale płynąc blisko brzegu i robiąc odpoczynki w cofkach jakoś dajemy radę sprawnie pokonać ten dystans.

Obra, kanu, spływ, NorthQuest

Pozostaje już tylko wnieść nasze rzeczy na wał po czym na drodze wylotowej ze Skwierzyny złapać powrotnego stopa ...

(c) Piotrek i Magda Kaleta / Szuwarki Kanu Team

______________________________